Anonimowe bohaterki
Od wypadku Kacpra późnym wieczorem, 1 lipca 2020 roku minęły dwa dni. Nastolatek ciągle przebywa w szpitalu z urazem neurologicznym.
W czwartek, 2 lipca 2020 roku, skontaktowały się z nami panie Renata i Monika, które pojawiły się na miejscu zdarzenia niedługo po samym wypadku i pomagały do czasu przyjazdu służb. Ich wypowiedzi pojawiły się we wczorajszym artykule. Jego treść wywołała poruszenie i komentarze. To właśnie one spowodowały, że wczoraj w nocy skontaktowała się z nami jedna z dwóch młodych dziewczyn*, które mijał Kacper, gdy doszło do samego wypadku. Jako, że była ona naocznym świadkiem, a wypowiedzi pań według niej odbiegają od rzeczywistego przebiegu zdarzenia i dalszych minut po nim, naszym obowiązkiem jest przekazać również jej słowa i opis sytuacji widziany z jej perspektywy.
W jakich okolicznościach doszło do wypadku?
Poruszałyśmy się ścieżką rowerową (wzdłuż ul. Brzozowej) od strony plaży miejskiej w kierunku Turystycznej. To jest ten ciemny odcinek w lesie. Usłyszałyśmy jadący za nami rower, właściwie motorower i zeszłyśmy na bok, żeby nie blokować ścieżki. Jadący nas wyminął, potem już było uderzenie. Faktycznie wyleciał z roweru, na pewno dlatego, że jechał na nim w pozycji stojącej.
Czy kierujący rowerem, Kacper, mógł was nie zauważyć?
To jest ciemny odcinek ścieżki i było już późno, ale z naszego punktu widzenia nie było możliwości nas przeoczyć. Zawsze, podkreślam – zawsze – gdy jeździmy na rowerach, mamy włączone światła. Nie tylko ze względu na bezpieczeństwo innych, ale przede wszystkim na nasze. W tym konkretnym przypadku obie miałyśmy włączone latarki w telefonach, rower dodatkowo był wyposażony w odblaski. Nie mogło być więc sytuacji, którą opisała jedna z pań, że chłopak mógł się wystraszyć włączonej w ostatniej chwili latarki. Wyminął nas bezpiecznie, choć ze zbyt dużą prędkością, w połowie ścieżki, a wypadek zdarzył się sporo dalej, przy słupkach. Kacper nie „poświęcił się”, ponieważ zeszłyśmy na bok, a on miał wystarczająco dużo miejsca, by po minięciu nas wrócić na środek ścieżki. Jeśli coś mogło spowodować wypadek to nie nasza obecność, ale poślizg – na szyszce czy jakimś śmieciu. Zobaczyłyśmy potem, że na ścieżce leżała puszka – może to na niej poślizgnęło się koło roweru?
Co było dalej?
Od razu podbiegłyśmy do niego, leżał na plecach, trochę się poruszał i coś niezrozumiale próbował mówić. Był przytomny, ale nieświadomy. Z uwagi na epidemię starałyśmy się ograniczyć kontakt bezpośredni, ale wiedziałyśmy co robić. Sprawdziłyśmy czy oddycha. Oddychał głośno, ale bez przeszkód. Faktycznie miał na twarzy maskę, ale miękką. Po sprawdzeniu jego stanu jak tylko mogłyśmy, ja pobiegłam by znaleźć dokładny adres, a w tym czasie koleżanka już wzywała pogotowie.
Dopiero wtedy pojawiły się te panie?
Pojawiły się po jakichś 10 minutach od wypadku. Spytały, czy zadzwoniłyśmy po służby i czy wiemy co robimy. Gdy na oba pytania odpowiedziałyśmy twierdząco, jedna z kobiet chciała już odjeżdżać, bo były z dziećmi; jednak zostały. Druga kazała nam dzwonić po raz kolejny, a potem trzeci, choć nie bardzo rozumiem w jakim celu, skoro zgłoszenie zostało już przyjęte. Jedna z tych kobiet stała obok mnie, druga zdjęła mu maskę, kaptur, przytrzymywała za ramię, gdy dostał ataku wstrząsów. Zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopak mógł doznać urazu kręgosłupa, dlatego nie chciałam go ruszać ani na siłę przytrzymywać...
Z pewnością był to dla Was duży szok…
Owszem, ale wiemy, jak się w takich sytuacjach zachować. Byłyśmy w szoku, ale nie było paniki. Może te panie, oceniając nas po wieku, wyrobiły sobie inne zdanie, nie wiem. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam twarz chłopca – wyglądał nie na 18 czy 19, ale najwyżej na 16 lat – szczupły, jeszcze ta krew… Chcę jednak powiedzieć – doskonale wiedziałyśmy, co robimy. Nie było chaosu czy uciekania od rannego chłopaka. Wręcz przeciwnie. Koleżanka, cały czas stała przy Kacprze, przy kobiecie, która go trzymała, starając się pomóc w miarę możliwości; ja stałam nieco dalej, obok drugiej z kobiet.
Zostałyście z Kacprem do przyjazdu służb?
Koleżanka i ja byłyśmy świadkami, znalazłyśmy Kacpra, udzieliłyśmy pomocy, więc był to nasz obowiązek zostać. Starałyśmy się też znaleźć jakieś jego dokumenty czy telefon, żeby móc powiadomić rodzinę. Te panie, tuż po przyjeździe służb natychmiast się oddaliły. My zostałyśmy, rozmawiałyśmy ze strażą, z policją. W razie jakichkolwiek wątpliwości policjanci w każdej chwili mogli sprawdzić naszą trzeźwość, i tu muszę podkreślić – dopiero co wróciłam znad morza, prawie 600 kilometrów, jestem odpowiedzialnym kierowcą i rowerzystą. Byłyśmy trzeźwe.
Dziękujemy za rozmowę. Czy chciałaby pani przekazać coś jeszcze czytelnikom i rodzicom Kacpra?
Nie „ujawniałyśmy się”, bo nie chciałyśmy rozgłosu. Zrobiłyśmy to, co powinien zrobić każdy na naszym miejscu – udzieliłyśmy pomocy. Przykro nam, że pojawiły się negatywne komentarze osób, które nie wiedzą co się stało i jak naprawdę było. Przykro nam też, że panie, które przyjechały później, potraktowały nas w swoich wypowiedziach jak nieogarnięte nastolatki. A rodzicom Kacpra i jemu samemu życzymy jak najszybszego powrotu do zdrowia
*Z uwagi na dobro pań i na ich życzenie, imiona i nazwiska pozostaną anonimowe
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj